ZWYKŁEM BYŁ

Zwykłem był przed snem wymyślać dowcipy,
roiłem w głowie kawał za kawałem,
na sen to środek lepszy niż kwiat lipy,
a jeszcze ile przy tym się uśmiałem!

Lecz rano, kiedy zrzucałem barchany,
cały czar pryskał jak sen jaki złoty.
Bo i cóż z tego, że byłem wyspany,
gdym nie pamiętał z dowcipów ni joty?

Hańba, jęczałem, wymyślone żarty
to moje dobro intelektualne.
Muszę je chronić, i być w tym uparty,
w przeciwnym razie tęgie głupstwo palnę.

Treść tych dowcipów przechować wypada
przez noc, inaczej szanse ich są marne,
mówłem sobie, biada mi, ach biada
jeżeli jakoś tego nie ogarnę.

Sposobu jąłem szukać gorączkowo,
jakiejś kotwicy, mentalnej obroży,
żebym nie musiał wymyślać na nowo
tego, od czego sen już raz mnie zmorzył.

Sen! Otóż właśnie, oto wyjście zgoła!
Jeśli tak zrobię by śnić te kawały,
myślałem, rankiem sen sobie przywołam
i zanotuję w notesiku małym.

Treść snom narzucać od lat próbowano,
sztuka niełatwa gdy trzeba się skupić,
mędrzec, filozof, dawał za wygraną.
Umie to chyba tylko każdy głupi.

Może dlatego mi też się udało.
Po kilku próbach... No dobrze, po wielu,
świeżo zmyślonych żartów serię całą
umiałem prześnić ku memu weselu.

Problem więc z głowy, teraz ktoś nadmienia
sądząc, że zdałem egzamin na szóstkę.
Trudno lepszego użyć określenia.
Rano, jak przedtem, w głowie miałem pustkę.

Kiedy brwi marszcząc począłem dociekać
niepowodzenia projektu przyczyny,
odpowiedź dała zmęczona powieka,
brzeg której miałem z niewyspania siny.

To co wyśniłem, zaraz wyśmiewałem
wstrząsany śmiechu salwami noc całą,
więc żarty świetne, i te mniej wspaniałe,
tak w snach zużyłem, że nic nie zostało.

Ynaf yz ynaf, rzekłem w obcej mowie
bo dalej walczyć już nie miałem siły.
Cokolwiek teraz jeszcze postanowię,
dość mam kawałów. Żarty się skończyły!

I cała sprawa może by już przyschła
razem ze źródłem nocnych mych kłopotów,
gdyby nade mną groźba nie zawisła,
na co nie byłem ani trochę gotów.

W mych snach najśmielszych, taić nie mam po co,
nie przeczuwałem, że aż po świt szary
kawały nadal śnić się będą nocą,
i śmieszne będą dręczyć mnie koszmary.

Na to co cierpię, na moje szykany
niechaj opadnie milczenia zasłona.
Dość rzec, że chodzę ciągle niewyspany,
a na dodatek boli mnie przepona.

Z powrotem