ZMYŚLENIA
Poemat alegoryczny w czterech księgach.
Zmyślenia zmyślne czasem sadzę,
wbrew rozsądkowi i powadze,
by z jaźni przejść do wyobraźni,
snuć wątek wątły bez bojaźni.
Księga I
Był tedy sobie jeden taki,
a nawet trochę też owaki,
pomiędzy jego liczne wady
należy wpisać chęć do zwady.
Twierdził, że to nie jego wina
tylko mocnego raczej wina,
którym go często częstowano,
i potem forte był, nie piano.
Przechwalać się miał on w zwyczaju,
że da pokrajać się dla kraju
gdy taka będzie życia proza,
i był na przemian "pro", albo "za".
W społeczne włączał się programy,
wszak mają wagę nawet gramy,
wygłaszał też powszechne tezy
jako poglądów swych protezy.
Lubił obeżreć się w oberży
pijąc na umór ile zdzierży.
Dowodził potem pełen buty,
że tak go tylko piły buty.
Nie konsultując tego z nikim
chodził jeść w lesie naleśniki.
Nawet mu kiedyś to wytknięto,
bo przy tym zwierzał się zwierzętom.
Zwierzynę płową ujrzał w łanie
i wzruszył się tym niesłychanie,
bo widok ten do marzeń skłania
gdy z łanu łania się wyłania.
Śnił, że ułanem na bułanie
na błoniu był, gdzie błogie łanie
całował gdy wśród nich cwałował,
i płowa czciła go połowa.
Raz nawet tak mu zdarzyło się,
że dwa się doń łasiły łosie.
Upadł na wznak i dostał mdłości,
ale nie stacił przytomności.
Uznał, tak leżąc na polanie,
że nic gorszego się nie stanie,
i kiedy wstanie będzie w stanie
pokładać ufność w zwierzostanie.
Sowę sowicie informował,
bo rozumiała słowa sowa,
lecz jak to bywa też, niestety,
posiadły ich sekrety krety.
W ciągu niespełna pół godziny
poznały wszystkie je gadziny,
od starca po najmłodsze szczenię,
a oto krótkie ich streszczenie.
Koniec księgi I
Księga II
Zżerała go rządzenia żądza,
pienił się myśląc o pieniądzach.
Tęsknoty te mu dusił w duszy
fundamentalny brak funduszy.
Pozbierał w domu każdy szpargał,
i wszystko to na targ zatargał.
Na scenę worów dał zawartość
lecz cenę marną wziął za wartość.
Chcąc zdystansować się od biedy
sto kilo kredy wziął na kredyt.
Miał potem pełen kredy kredens,
można to uznać za precedens.
By spłacić zaciągnięte długi
zaciągnął się na czas dość długi
w pałacu jako niczym w młyńcu
cieć, u dziedzica na dziedzińcu.
Choć chęcią by mieć pałac pałał,
opcja zakupu odpadała
z tej racji, że zbyt była droga.
Rozumiał, że nie tędy droga.
Córka mieszkała tam dziedzica,
hoża i chyża cód-dziewica.
Poszedł swe wieścić oświadczyny.
Nie takie widział już świat czyny.
Potknął się u samego proga
gdyż podła była tam podłoga.
Na bzdury czasu ja nie trwonię,
rzekł, biorąc w dłonie swe jej dłonie.
Obie całować obiecał je,
lecz go uznała za kanalię.
Wydał się bowiem jej obmierzły
facet, co ma savoir faire zły.
Na czole jej nabrzmiała żyła,
zła tak nie była odkąd żyła,
i przez następne pół pacierza
jęła policzki mu wymierzać.
Rzekła gdy były wymierzone:
Nie myśl, że znajdziesz we mnie żonę!
Był to argument zasadniczy,
bo on policzki te policzył.
Przyznał, że mocno tam namieszał,
że lata miną nim minie szał.
Tak z miną smutną i pąsową
żalił się przed rasową sową.
Profilaktycznie zmień swój profil,
rzekła mu sowa, boś zoofil.
Tylko zakuta jakaś pała
pałac od zoo by wolała.
Po co ci pałac i dziedziniec?
Raczej tu załóż swój zwierzyniec.
Tak!, wrzasnął, to mój los uprości:
przez łosie do doskonałości!
Koniec księgi II
Księga III
Rząd tu wprowadzę i porządek,
ustawię wszystkich w równy rządek.
Ład będzie tu, i ładnie wszędzie,
no i wszechwładnie w pierwszym rzędzie.
Tak jest, to już postanowione,
nie jestem przecież miękiszonem!
Przedsięwziął różne przedsięwzięcia,
czasem w całości, częściej w częściach.
Zajęcie znalazł dla zajęcy,
na kilka dni albo miesięcy,
lisowi listwy wysłał w liście,
koc kocurowi oczywiście.
Sikorce oraz szczygiełkowi
leśny pisuar w mig odnowił.
Pracował aż leciały wiórki,
wiedziały o tym coś wiewiórki.
Miał wyrób także i dla wróbla
lecz kawał bubla, nie wart rubla.
Przepierkę zrobił dla przepiórki
za przepierzeniem, bez powtórki.
Wilka w wiklinie wikłał pilnie,
aż zwiał (ktoś miał go widzieć w Wilnie).
Zaś pawia, co chciał być pawianem,
przezornie skrył za parawanem.
Gdy wąż się wciąż pnąc wzwyż wytężał,
krawężnik też dla węża zwężał.
Uchwycił, gdy pozował mu ryś,
rysia w zarysie po raz któryś.
Odyńcom kazał składać ody,
i w ody płodne tworzyć trzody.
Gdy miała z gachem pecha locha,
troszczył się trochę - niech nie szlocha!
Bobrom rozbabrał gródź na brodzie,
w gardziel zraniwszy się przy brodzie,
gardź grodzią, radził, w głębszą wodę
idź, bo bród brudu jest powodem.
Gdy kiedyś znalazł rower w rowie,
i w pedał pęd dał co się zowie,
czy można gnać, rozważał z jeżem,
jeszcze skuteczniej na skuterze.
Potem hodował sobie smoka
karmiąc go głównie kawą mocca.
W końcu smycz smoczą za kół zakuł,
bo nabrał smok na smyki smaku.
Był testowany protestami,
a wtedy szczodrze szczuł szczurami.
Każdy malkontent w kącie przestał
dopóki dąsać się nie przestał.
Kiedy się wszystko ułożyło,
wszystko co żyło mu służyło.
Tak nastąpiła piękna zmiana,
choć może piękna tylko z miana.
Koniec księgi III
Księga IV
Nadeszła wreszcie taka pora,
że wdarła się do boru sfora.
Była to sfora doborowa,
więc bór się przed nią nie uchował.
Koniec księgi IV
Z powrotem