CZY MOŻNA ZACHOROWAĆ

Czy można zachorować od przerymowania?
Jeśli tak, to dlaczego, i jakim sposobem
zapobiegać jej wcześnie gdy już się wyłania,
a kiedy się rozwinie, jak leczyć chorobę?

Objawy są poważne lecz często ukryte,
zatem nie zawsze w porę dostrzec się je zdoła.
W ciężkich przypadkach chorzy odwalają kitę,
lżejsze zaś do trwałego prowadzą fioła.

Nie wolno więc traktować chorych z pobłażaniem,
trzeba mieć wciąż otwarte i uszy i oczy.
Narażona osoba nieoczekiwanie
w każdej chwili jest zdolna wierszykiem zaskoczyć.

Mogłaby to być szkoda niepowetowana.
Nawrót choroby wpisałby się do dziennika,
i nie obeszłoby się bez uszczerbku dla nas:
świat musiałby się z nowym wierszykiem borykać.

Powszechne przekonanie, że się go ochroni
zakładając maseczkę od nosa po brodę,
budzi w chorym jedynie skłonność do ironii,
i wiąże się niezmiennie z bolesnym zawodem.

Równie mało skuteczne bywa kneblowanie,
bowiem pozwala tylko objawy odroczyć.
Tuż po odkneblowaniu, jeszcze przed śniadaniem,
rymów lekko nieświeżych potok się potoczy.

Jeden tylko jest sposób znany medycynie,
w każdym innym przypadku cel nam się wymyka.
Zabieg ten wykonuje się operacyjnie,
a jest nim amputacja połowy języka.

Poddaje się pacjenta głębokiej hipnozie,
i gdy ma on już umysł chętny i gotowy,
wtedy jedno po drugim, niczym na powrozie,
słowa, co się rymują wyciąga się z głowy.

Zoperowany język zrazu bywa słaby,
więc trzeba głowę w gipsie nosić przez czas jakiś.
Chory zwykle bełkoce, połyka sylaby,
nim powrotu do zdrowia przejawi oznaki.

Ozdrowieńca poznamy kiedy z pewnym wstrętem
prozą zaprezentuje zwrotów skromną listę,
na które się składają te nie usunięte
słowa dość zrozumiałe, aliści siarczyste.

Wskutek leczenia bowiem pozostają słowa,
które się już do druku raczej nie nadają,
ale za to niezwykle trudno je zrymować.
(A miejsce druku dawno Internet już zajął.)

Wprawdzie miałkość języka to nie kanikuła,
ale o inwalidztwie mowy być nie może.
Żywym tego dowodem są indywidua,
które im garść słów mniejsza, tym nią sypią skorzej.

Zatem, choć po terapii pozostaje dziura,
która sprawia, że pacjent zbyt wiele nie powie,
może być wręcz uznany za milczka lub gbura,
lecz ma na długie lata zapewnione zdrowie.

Z powrotem