WACKI

Były sobie raz dwa Wacki,
każdy z nich niezmiernie chwacki.
Obaj mieli też powody
aby nie móc dojść do zgody.

Żyli razem w jednej chacie,
którą mieli po swym tacie,
bowiem byli sobie braćmi,
ale spór ich fakt ten zaćmił.

Jeden Wacek był lewacki,
wikłał się w postępu macki,
zbowidowskich bronił racji:
wolności i demokracji.

Drugi Wacek był prawacki,
a nawet sprawiedliwacki,
więc z prawieków czerpał wzory,
i pradawne wskrzeszał zmory.

Jeden Wacek szedł na żywioł,
licząc, że tak się wyżywią,
drugi Wacek grzmiał z ambony,
że ma sposób już sprawdzony.

Chciał on w cuglach i w kieracie
szczęście zaprowadzić w chacie.
Pierwszy mu tłumaczył Wacek,
że to Syzyfowe Prace.

Każdy z nich miał czas i szansę,
by swym olśnić konwenansem.
Starali się, lecz niestety,
grzęzły w bagnie wad zalety.

Gdy się jeden Wacek wstydził,
drugi śmiał się zeń i szydził.
Gryźli się przez długie lata,
aż trzeszczała cała chata.

I tak miało już być stale.
Jak targana w morskim szkwale
zagubiona gdzieś szalupa,
ciągle chwiała się chałupa.

Wacek z Wackiem na przechery,
dla ambicji, dla kariery,
czyniąc sobie wciąż afronty,
rwali klepkę, rwali gonty.

Choć z nich każdy trud podwajał
krzycząc: "Moja chata z kraja!",
zniszczeń dopełniając dzieła,
jeszcze chata nie zginęła.

Było tak, ponieważ chata,
choćby brat w niej zwalczał brata,
ich jest chatą, nie niczyją,
i nie zginie, póki żyją.

Czy nie lepiej by im było
gdyby miast naciskać siłą,
odrzuciwszy mrzonki głupie,
oddech chcieli dać chałupie?

Gdyby swoją wspólną sprawę
oba Wacki, z lewej, z prawej,
razem wzięli, jak w dwie ręce,
nie skąpiąc dla niej poświęceń?

Gdyby każdy, z ideami
wniósł swój talent, a za drzwiami
pozostawił złe nawyki,
lepsze byłyby wyniki.

Przy tym, dobrym obyczajem,
Wacek Wackowi nawzajem,
by nie czuli się kuszeni,
rękę trzymałby w kieszeni.

Z powrotem