ZAWSZE BYŁEM SYBARYTĄ

Zawsze byłem sybarytą,
tylko o tym nie wiedziałem.
Teraz wiem, lecz po co mi to,
z życia za mną już kawałem?

Owładnęło mną marzenie
dość ambitne choć nieśmiałe,
że kapitał mój rozmienię
doznań, jaki uzbierałem.

Chciałbym stworzyć coś pięknego,
co zostałoby na stałe.
Lecz nie umiem! Mało tego,
nigdy w życiu nie umiałem.

Może nająłbym artystę,
co w natchnieniu, z twórczym szałem,
dzieło stworzy rzeczywiste,
w każdym calu tak jak chciałem?

Bah, artyści! Kto wie czyje
dzieło sztuką? Co banałem?
Tych najlepszych ziemia kryje.
Całkiem o tym zapomniałem.

Komputery są tak sprytne
jak artyści. Płótno białe,
jeśli im je tylko przytnę,
pomalują. Tak słyszałem.

Inteligent incognito -
sztuczny, spektrum ma niemałe:
pisarz, rzeźbiarz, kompozytor...
Każde z wcieleń podziwiałem.

Do sztucznego mistrza pukać
drzwim był gotów już z zapałem,
gdy, że sztuczna będzie sztuka,
nagle sobie pomyślałem.

Nie ma się już jak zasłużyć
dla pożytku i na chwałę.
Bez uniesień mamże tu żyć?
Tego też się obawiałem.

By otrząsnąć się z koszmaru,
bo wszak życie jest wspaniałe,
wprost do sybaryty baru
w jasnym celu się udałem.

Jednak wszystko nie stracone!
Posiłkując się chorałem,
ciepłym mym sybarytonem
pieśń wnet zaintonowałem.

Z powrotem