JECHAŁ STATEK
Szkic beletrystyczny

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział pierwszy

Jechał statek przez otchłanie,
w absolutnym zerze,
kosmiczne promieniowanie
smażyło pancerze.

Przez chorobę popromienną
załoga zaległa
niczym cisza nawę ciemną.
Każdy padł jak cegła.

Atmosfera wnętrza statku
uszła gdzieś, i cóż z nią,
zastąpiona na ostatku
lodowatą próżnią.

Na pokładzie pokładzione,
w skafandrach próżniowych,
trwały ciała zamrożone
od stóp aż po głowy.

W ciszy, w mroku, na pulpitach
światełka migały,
statek jechał po orbitach,
przetwarzał sygnały.


Rozdział drugi

Pędził statek przez przestrzenie
z prędkością komety,
wymijając niestrudzenie
słońca i planety.

Czarne dziury wykrywały
czułe instrumenty,
drwił więc z dziur tych statek śmiały,
ostro brał zakręty.

Lat tysiące był w podróży,
a może miliony,
bo czy zegar jeszcze służy
w pędzie tak szalonym?

Czas jak guma się rozciąga,
gnie jak plastelina,
przestrzeń sama mu urąga,
i też się wygina.

Czas i przestrzeń snują złudną
mgłę jak gęste pledy,
już gdzie jesteś zgadnąć trudno,
co dopiero kiedy.


Rozdział trzeci

W tę zamgloną czasoprzestrzeń
statek mknął wciąż z wiarą,
choć przeciążeń i przyspieszeń
często był ofiarą.

Gdy w grawitacyjną studnię
dostał się przypadkiem,
wybrnął jeszcze przed południem,
bo był dzielnym statkiem.

Praw się trzymał z grubsza statek
klasycznej fizyki,
nabrał do niej z biegiem latek
relatywistyki.

Czasem sobie dla otuchy
zanucił piosenkę,
gdyż kosmosu bezmiar głuchy
napawał go lękiem.

Miał binarny styl myślenia
raczej niż dziesiętny.
Chociaż sztucznie, bez wątpienia
był inteligentny.


Rozdział qwerty

Miał dostatek w sobie statek
urządzeń technicznych.
Sprytny był, i na dodatek
autonomiczny.

Kiedy był konstruowany,
w stoczni mu stopniowo
wbudowano w cztery ściany
sieć neuronową.

Potem długo go uczono,
długo i głęboko,
by miał wiedzę zgromadzoną
pełną, tak na oko.

Tak go zaprogramowano
w najmnieszych detalach,
by sam sprawdzał się co rano,
i udoskonalał.

Rezultaty były zaraz.
Już w trakcie budowy
statek zrobił z samowara
komputer kwantowy.


Rozdział piąty

A może na odwrót było,
lecz nikt nie zaprzeczy,
że czy tak, czy tak, przybyło
pożytecznych rzeczy.

Gdy gotowy do wyprawy
statek czekał w hali,
każdy bardzo był ciekawy,
jak się go odpali?

Krzyżowały się opinie,
nie zabrakło głosów,
że kosztowny obiekt zginie
w czeluściach kosmosu.

Rozkaz wydał Szef Obrony,
że pojazd tak drogi,
z rąk nie będzie wypuszczony
nigdzie bez załogi.

Statek miał być pod nadzorem,
i byłby rozpusty
oraz rozrzutności wzorem
gdyby jechał pusty.


Rozdział szósty

Powołano astronautów
na statku obsadę.
Ci świecili, w czasie rautów
na przykład, przykładem.

Przyszła pora, i przemowa
doniosła w swej treści,
po czym statek wystartował
o czwartej trzydzieści.

Pod załogi kuratelą
co go w ryzach miała,
ku odległym bardzo celom
statek mknął jak strzała.

W nienagannej dyscyplinie
biegło w statku życie,
wszyscy czas spędzali czynnie
i dość pracowicie.

Prowadzili wiele badań
dla dobra nauki.
Miały kiedyś z nich nie lada
korzyść mieć prawnuki.


Rozdział siódmy

Wieści z domu i do domu
szły w kosmcznej dali
za pomocą interkomu
bez radiowej fali.

Miał w splątaniu swą osnowę
ten łączności system,
co w fizyce jest kwantowej
jasne i przejrzyste.

Każdy atom urządzenia
w domu miał partnera,
z którym mimo oddalenia
jednakowo szmerał.

System charakteryzował
odbiór bardzo czysty,
i łączność natychmiastowa
w czasie rzeczywistym.

Mimo wielkich odległości,
gdy kto był w nastroju,
znał najświeższe wiadomości
i listę przebojów.


Rozdział ósmy

Lecz jeżdżenie po kosmosie
nie jest bardzo zdrowe:
plonem jego jest pokłosie
choroby próżniowej.

Chorzy tępią wzrok, nieszczęśni,
zaś stan nieważkości
powoduje zanik mięśni
i jakości kości.

A najgorsze ze wszystkiego
jest promieniowanie.
Nie ma nic co by od niego
chronić było w stanie.

Kosmos pełen jest promieni
co się znikąd biorą.
Dla podróżnych są w przestrzeni
najstraszniejszą zmorą.

Na początku to się nawet
o nich nie pamięta,
bo nie szczypie, co ciekawe,
gadzina przeklęta.


Rozdział dziewiąty

Kiedy zmierzyć się z chorobą
przyszła chwila sroga,
badania nad samą sobą
wdrożyła załoga.

Obserwacje, spostrzeżenia,
wykresy, wykazy
słano wprost, bez marudzenia,
od razu do bazy.

Empiryczne doświadczenie
dowiodło niezbicie,
że przepada za promieniem
kosmicznym wręcz życie.

Dużo wiedzy zgromadzono
po kilku miesiącach,
ale kosztowała słono.
Trud był bliski końca.

Opierali się chorobie
biorąc po pigule,
jednak każdy miał ją w sobie,
i musiał jej ulec.


Rozdział dziesiąty

Gdy zabrakło mu załogi,
statek się pozmieniał.
Zatrzęsły się w nim podłogi,
budził się z uśpienia.

Dla sprawdzenia czy rozgryzie
problem, czy zawiedzie,
poddał wstępnej analizie:
Czy statkiem się jedzie?

Statek płynie albo leci,
lub się w stoczni stacza,
ale "jedzie" budzi sprzeciw,
godności uwłacza.

Lecz czy jeszcze się od siebie
te pojęcia różnią
kiedy statek buja w niebie
wypełnionym próżnią?

Po zbadaniu więc problemu
aspektów formalnych
uznał, wciąż nie wiedząc czemu,
że jest on banalny.


Rozdział jedenasty

Wkrótce wziął się za zadania
wyższego już rzędu,
jak układy sterowania
i system napędu.

Miał paliwa nie za dużo,
było zatem w cenie,
sprawdził więc czy nie posłużą
kosmiczne promienie.

Statek się dosłownie pławił
w promieni strumieniach,
byłoby to tak zostawić
nie do wybaczenia.

Szybkie cząstki w swym strumieniu
promień ma kosmiczny.
Dać to mogło, w założeniu,
odrzut energiczny.

Zmodyfikowany motor
chwytał więc promienie,
i zamieniał je na złoto
oraz odrzucenie.


Rozdział dwunasty

Bez nadzoru i eskorty
łączność trwała dalej.
Statek słuchał, słał raporty,
oglądał seriale.

Więź została mu odcięta
razem z końcem świata.
Odtąd czuł się już jak pętak
co struga wariata.

Zdumiał się, gdy z orbit torów
wpadł, po tysiącleciach,
w obszar znanych gwiazdozbiorów.
Był na starych śmieciach!

Dom zczezł wprawdzie w lat powodzi,
lecz miejsce zostało.
Spazm wzruszenia nie przeszkodził
odkryć co się stało.

Statek w lewo sam pomykał
za wyprawy sprawą,
a w tym czasie galaktyka
kręciła się w prawo.


Rozdział trzynasty

Z jednej strony swojskie sioło
ginęło w oddali,
z drugiej, zatoczyło koło,
i tak się spotkali.

Ale problem się wyłonił
gdy stało się jasne,
że nasz statek w piętkę gonił
idąc w ślady własne.

Bo jeżeli się spotyka
wciąż z tą samą próżnią,
choć rozległa galaktyka,
jeździ się na próżno.

Wiele przecież ma rubieży
Wszechświat nieskończony,
udać zatem się należy
gdzieś w dalsze rejony.

Trzeba wytrzeć łzy w ręczniki,
pożegnać ojczyznę,
i porzucić galaktyki
przyjazną płaszczyznę.


Rozdział czternasty

Z gwiazd się składa galaktyka
od dziada pradziada,
w każdej gwieździe wodór znika,
tak się to już składa.

Wodór znika, hel się zjawia,
jak przez jakieś czary,
aż strach co się nie wyprawia
by dać gwieździe pary.

Kiedy w kotle się gotuje,
bucha spod pokrywy.
Gwiazda, kipiąc, produkuje
światła snop straszliwy.

Statek prąd z baterii licznych
miał trzymanych na dnie.
Moduł fotoelektryczny
ładował je ładnie.

Co raz jakiejś gwiazdy światło
na niego padało
dając tym energii natłok,
więc jej wystarczało.


Rozdział piętnasty

Teraz musiał statek stanąć
przed nowym wyzwaniem,
i dać nie mógł za wygraną,
cokolwiek się stanie.

Próżnia międzygalaktyczna
z taką jest różnicą,
że jest nią autentyczna,
absolutna, nicość.

Pustka czarna niczym smoła,
lub smalony sagan,
rozciąga się dookoła,
i jeszcze się wzmaga.

Nicość rośnie, obca brzegom,
to nie ceregiele,
co jak co, ale niczego
nigdy nie za wiele.

To nie to, co w idyllicznych
galaktyk środkach,
tu się nawet już kosmicznych
promieni nie spotka.


Rozdział szesnasty

Nie miał szansy statek stary
zasilania znikąd
gdy wyjedzie na bezmiary
poza galaktyką.

Opracował więc metodę,
licząc się w niej z błędem,
by tę pustkę, jak przeszkodę,
pokonać rozpędem.

Miał baterie mieć nabite,
bo inaczej klapa,
i energii zdobyć przy tem
kinetycznej zapas.

Dookoła galaktyki
latał przez milenia
i nabierał kinetyki,
licząc okrążenia.

Wreszcie strzelił niczym z procy,
jak kamień ze sznura,
włączył tryb podróży w nocy,
i w ciemność dał nura.


Rozdział siedemnasty

Nic od światła biec nie może
nigdy bardziej żwawo.
Takie prawne jest podłoże.
Twarde, ale prawo.

Jednak prędkość któż obliczy
gdy trakt, bagatela,
rośnie w tempie wykładniczym
i dystans powiela?

I jak się ze światłem mierzyć
gdy ciemno jak w skrzyni?
Kiedy się na oślep bieży
po czarnej pustyni?

Pewnie gdyby go z rogatek
zmierzyli radarem,
za nadświetlną prędkość statek
zapłaciłby karę.

Upłynęły dwa eony,
i przyszły wyniki.
Statek dotknął bram złoconych
innej galaktyki.


Rozdział osiemnasty

W galaktyce tej mieszkali
na wielu planetach
specjaliści doskonali
w różnych fakultetach.

Nie zabrakło też lekarzy
z wiedzą tak zawiłą,
że do drakwi i bandaży
równych im nie było.

Sławę wielką tym medykom
przynosił ich talent
co przed całą galaktyką
chwalony był stale.

W swym dzienniku pokładowym
statek zanotował,
że mu impuls dała nowy
galaktyka nowa.

Wnet przez radio wystosował
pilny komunikat.
Powtarzała jego słowa
echem galaktyka.


Rozdział dziewiętnasty

"Na tym statku od milenii,
szlachetni doktorzy,
leżą ludzie zamrożeni,
i do tego chorzy.

Jaka będzie wasza gaża,
zacni doktorowie,
za to by ich porozmrażać
i przywrócić zdrowie?"

Po wysłaniu radiogramu
spokojnie poczekał,
aż wieść dobra nadeszła mu
już po kilku wiekach.

Cieszą ich te odwiedziny,
pisali w depeszy,
a ich sztuka medycyny
pewnie też ucieszy.

Do depeszy dołączono
cennik za usługi.
Strona biegła w nim za stroną,
był on bowiem długi.


Rozdział dwudziesty

Wprawdzie było dosyć stare
już ubezpieczenie,
mimo tego Medicare
zmieściło się w cenie.

Przy tym też się okazało,
że choć kompleksowe,
jednak nie obejmowało
wizyty domowej.

Przez radiową rozmównicę,
z niemałym kłopotem
ustalono, że różnicę
statek spłaci złotem.

Prom kosmczny z lekarzami
przybył w swoim czasie,
skórzanymi obiciami,
dając wyraz klasie.

Tysiąc trzysta lat strawiło
zrównanie prędkości.
Chwilkę, gdy się uwzględniło
teorię względności.


Rozdział dwudziesty pierwszy

Wierni sławie oraz słowu
wszczęli uzdrawianie,
w czym lekarze dali dowód
co zrobić są w stanie.

Choć nie było odmrożenie
łatwą operacją,
skończyli ją z powodzeniem
jeszcze przed kolacją.

Potem, do herbaty szklanki,
piguł sześć na głowę
chorzy wzięli, i ich tkanki
znowu były zdrowe.

Nastrój zapanował błogi,
że aż szedł do głowy,
gdy chirurdzy wśród załogi
jęli wieść rozmowy.

Bardzo szybko wyszło na jaw
w czasie konwersacji,
że ich sztuka losy spaja
dwóch cywilizacji.


Rozdział dwudziesty drugi

Dawno temu, silny sygnał
z innej galaktyki,
ogrom wiedzy niosąc przygnał.
Niezliczone pliki.

Wiedza stała się przełomem,
zrazu czyniąc szkodę,
przytłoczywszy swym ogromem
społeczeństwo młode.

Wiedza to nie żadne ploty
czy czcza krotochwila,
z wiedzą dużo jest roboty,
trzeba się wysilać.

I faktycznie, plon bogaty
wysiłek stuleci
wydał wreszcie. Doktoraty
miały wszystkie dzieci.

Zawdzięczano, nie bez racji,
te uśmiechy losu
zamierzchłej cywilizacji
w głębinach kosmosu.


Rozdział dwudziesty trzeci

Kiedy kres, początku dłużnik,
przychodzi dla rasy,
ta, swój ślad odcisnąć w próżni
chce na wieczne czasy.

Wszystkie dobre swe uczynki,
jeśli tylko ma je,
do pocztowej wrzuca skrzynki,
i w kosmos nadaje.

Tak się stało też w przypadku
pewnego plemienia,
które przekazało w spadku
sekrety leczenia.

Duże zwłaszcza miał zasoby,
co było znamienne,
rozdział o tym jak z choroby
leczyć popromiennej.

Ich przodkowie hen wysłali
statek wraz z załogą,
w zamian wiedzę uzyskali
stosunkowo drogą.


Rozdział dwudziesty czwarty

Los rozegrał na pokładzie
statku, jak na scenie,
dramat o tym jak w zagładzie
drzemie ocalenie.

Chirurdzy, zadowoleni
z sowitej zapłaty,
odporność na śmierć z promieni
dorzucili gratis.

Później dojść do głosu miało
przedziwne zjawisko:
napromieniowanie dało
odporność na wszystko.

W astronautów znów wstąpiły
żyłka podróżnika,
niespożyte nowe siły
oraz głód ryzyka.

Nawrót chorób ich nie martwił
ani uwiąd starczy.
Wszyscy już raz byli martwi.
Jeden raz wystarczy.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Z powrotem