W SZKOLE BYŁEM PRYMUSEM
W szkole byłem prymusem, czyli czymś, co w świecie
sprzętów do gotowania może warzyć strawę.
Jednak w świecie uczniowskim, przy moim talencie,
jedynie mogłem zbierać oceny łaskawe.
Nie należy uciekać się do uogólnień:
dobre stopnie z przedmiotów nie zwiastują klęski.
Niejeden już, co w szkole wcale nie był durniem,
dał sobie później radę i wyszedł zwycięski.
Mój szczególny przypadek nie potwierdza reguł,
przeciwnie, chyba raczej burzy pewne mity.
Na studiach wszakże byłem ostatni w szeregu,
powinien więc mi przypaść los dość znakomity.
Niestety. Życie przyszło, spojrzało, westchnęło,
i potrząsnąwszy głową poszło sobie dalej.
A ja zostałem w miejscu, czekając na przełom,
i można mnie tam znaleźć, gdyż czekam wytrwale.
Ktoś spyta, czemu losu nie wezmę w swe ręce?
Ależ tak, wciąż próbuję, lecz mi się wymyka.
Staram się go okiełznać, bicz na niego kręcę,
a on się wciąż przedzierzga jak szata magika.
Dzień za dniem mija, lata płyną po kolei,
czasem by dać już spokój nęci mnie pokusa,
ale się nie poddaję, nie tracę nadziei.
Niełatwo, raz wzniecony, stłumić żar prymusa.
Z powrotem