CIĘŻKA PRÓBA KADŁUBA

Opisać co czuję
Wszak nie jestem w stanie,
Mimo to spróbuję,
Bo co mi się stanie?

Rozwarły się z trzaskiem
Piekielne podwoje,
Ja runąłem z wrzaskiem,
I ruszyć się boję.

Ból przeszywa ciało
Jak ognisty brzeszczot,
Cokolwiek się stało -
Dalekie od pieszczot.

Zawiodły przewody,
Albo tryb spadł z tryba.
Czuję się jak z wody
wyciągnięta ryba.

Los mi cios wymierzył
Jak kowalskim młotem,
Prosto w cel uderzył
I zwalił pokotem.

Choróbsko w swe szpony
Ujęło mi nogę,
Jestem załatwiony -
Podnieść się nie mogę!

Nad najmniejszym ruchem
Znęca się, zaraza,
Choćbym się za uchem
Podrapał, zaraz: Aaaaaaa!

Przyduszona dusza
Z boleści i złości;
Zębów zgrzyt zagłusza
Klekotanie kości.

Leżę, niedołęga,
Wieczorem i z rana,
Władza moja sięga
Do brzegu tapczana.

Świat jest nierealny,
Trudny i daleki,
I na stan zapalny
Serwuje mi leki.

Choć z prochu powstałem,
Wraz prochy brać muszę,
Gdy targają ciałem
Spazmy i katusze.

"Tak chciałbym dziś krokiem
Beztroskim przemierzyć..."
A tu nawet bokiem
Trudno jest mi leżyć!

Leżąc w leki wierzę
Lecz mam hipotezę,
Że jak nie wyleżę,
Ze skóry wylezę.

Skóra też, zdrętwiała,
Dotyku nie znosi,
Jakby znać nie chciała
Tego co ją nosi.

Cierpię dniem i nocą
Jak ranione zwierzę,
Wierzgać nie mam po co,
Więc odłogiem leżę.

Miską mękaronu
Bólonaise się raczę,
I szklankę bólionu
Zagryzam stękaczem.

Na deser łzę gorzką
Przełykam bez hecy,
I wolno, po troszku,
Kładę się na plecy.

Noc bezsenna żłobi
Bruzdy na mej twarzy.
Kto w mocy choroby
Spać niech się nie waży!

Nim zmrużę powieki
Już czuję ból, drania!
Sen płochy i lekki
Z powiek mi odgania.

Sam bym tej chorobie
Oprzeć się nie zdołał,
Ale mam przy sobie
Mojego Anioła.

Na swych skrzydłach miękkich
Dźwiga mnie on z łoża,
Z okowów udręki
Unosi w przestworza.

Choć zgubiłem spodnie
Nie patrzę za siebie,
Oddycham swobodnie,
Rad, że jestem w niebie.

Wokół płyną rojem
Uczucia, pragnienia;
Ja dorzucam swoje:
Pragnę ukojenia.

Nagle radość dziką
Czuję wśród żenady.
Głos płynący znikąd
Udziela mi rady:

"Zaliś jest na fleku,
Czyli też na mleku,
Nie łam się, człowieku,
A dożyjesz wieku!"

Teraz głos Anioła
Wśród skrzydeł furkotu,
Słyszę jak mnie woła,
Gotów do powrotu.

Nim mnie w łożu złoży
Uklęknie on przy mnie,
Serce swe otworzy,
I mój ból w nie przyjmie.

Wkraczam w mrok niemocy
Uzbrojon w nadzieję,
Wszak po ciemnej nocy
Kiedyś w końcu dnieje.

Po mękach i trudach
Może wszak się uda,
Że paraliż uda
Wreszcie precz się uda.

I choć oczekuję
Stanąć znów na nogach,
Oddech mi tamuje
Przejmująca trwoga.

Nawet jeśli płazem
Mi to teraz ujdzie,
Czy następnym razem
Też tak lekko pójdzie?

Co będzie gdy losu
Bezlitosne ramię
Twardo, bez patosu
Znowu mnie połamie?

Ujdę jeszcze cało?
Czy w piekle lub w niebie
Będę? By się chciało
Wiedzieć. Lecz się nie wie.

Z powrotem