POD WIATR
Pod wiatr jadę na rowerze,
w to co robię, sam nie wierzę.
Chyba trzeba nie znać miary,
by się z wiatrem brać za bary.
Cisnę mocno na pedały,
prawie już poodpadały.
Co ujadę, to mnie cofa,
to prawdziwa katastrofa.
Wiatr wciąż smaga moje lice,
z rąk wyrywa kierownicę,
rower trzeszczy, chrzęści, skrzypi,
olej już w łożyskach kipi.
Skąd w powietrzu złości tyle?
Zaraz puszczą mi wentyle!
Pot się leje ze mnie ciurkiem,
a tu jeszcze jest pod górkę!
Miast nogami, ruszam głową,
i podchodzę naukowo.
Zwracam się do wiatru tyłem,
i podążam skąd przybyłem.
Mierzyć siły na zamiary
to jest sposób dobry, stary,
żeby więc sił nie marnować
zmierzyć trzeba je od nowa.
To nie sztuka dać drapaka,
niczym chorągiewka jaka,
co raz tu, raz tam się chwieje,
w zależności skąd zawieje.
Za to całkiem jest w porządku
by coś zacząć od początku.
Warte byłoby niemało
gdyby z życiem tak się dało.
Z powrotem