NAŁÓG

Nałóg, mówią, prosta rzecz.
Trzeba tylko chłeptać ciecz,
i wystarczy tylko chcieć,
by się wpleść w nałogu sieć.
Potem nałóg niesie sam
lekko, wprost do raju bram,
gdzie się już nie patrzy wstecz,
gdzie myśl smutna pierzcha precz,
gdzie się tylko patrzy w przód,
w stronę krystalicznych wód,
tam gdzie brandy, gin i rum,
jak też innych trunków tłum
najróżniejszych miar i wag,
L, mL, a choćby dag -
najróżniejszych wag i miar.
Gromko witasz je: "Darz bar!"
Zaraz cię ogarnia chuć,
by się jakimś trunkiem truć,
i nabierać znanych cech:
mętny umysł, stęchły dech,
chwiejny chód, niepewna dłoń,
bólem pulsująca skroń,
i ta pewność, żeś jest chwat,
co rozumy wszystkie zjadł.
Gdy się stale sączy grog,
dzień po dniu, po roku rok,
wśród toastów, met i set,
życie można skończyć wnet.
Lecz cóż zycie, chemii cud,
ma substancji w sobie w bród,
i reakcji ma, że hej!
Jedna więcej, jedna mniej...
Któraś z nich pewnego dnia
stanie, jak dwa razy dwa.
Szkoda słów, i szkoda łez,
zginę z ginem, zginę bez.
Kiedyś sam opuści mnie
nałóg, co się życiem zwie.

Z powrotem