MENU NA NASZE CZASY
Menu na nasze czasy
ma wyszukany skład.
Najlepsze to frykasy,
bo owad jest bez wad.
Danie z najwyższej półki,
krzyk mody, szyk i szok,
pancerzyk ma, i czułki,
i wprost przykuwa wzrok.
Skąd brała się pobudka
by dawniej kiepsko jeść?
Wszak kurczak ma dwa udka,
a chrabąszcz ma ich sześć!
Doprawdy, bez przesady,
da sił i zdrowia w bród,
oparta o owady,
dzisiejsza dieta-cud.
Przypadkiem gdy komara
ktoś połknie, niczym ptak,
wyjaśni sobie zaraz,
że to jest modny snak.
Nie będzie też już płakać,
kto lubi pić do dna.
Gdy zalać chce robaka,
szeroki wybór ma.
W każdej prawie potrawie,
na co dzień i od świąt,
jest coś, co piszczy w trawie,
lub pełznie w ciemny kąt.
Szef kuchni dziś poleca
dla podniebienia raj:
modliszka prosto z pieca,
i omlet z mrówczych jaj.
Z pająków są potrawki,
z pędraków flaków farsz,
szczypawki na przystawki,
i larwy barwy barszcz.
Smażony kornik drukarz,
i kleszcz, co zdobił gąszcz,
pieczeni sztuka z żuka,
i w trzcinie brzmiący chrząszcz.
Na kluchy karaluchy,
z poczwarek skwarek stos,
pulchne racuchy z muchy,
szarańcza, i sos z os.
Pierogi ze stonogi
tak kuszą, że aż strach,
rolady zaś z cykady
powracać będą w snach.
Wykwintne są wędliny,
nie ochłap z jakichś szkap:
szynka z pasikoniny,
i z wołka kruchy schab.
Jak radzą dietetycy,
jest i prażona wesz,
serdelki z gąsiennicy,
stonka w biedronkach też.
Motyle czuć w żołądku,
to jakby wkroczyć w baśń.
Jest przeto, prosto z wrzątku,
królowej pyszny paź.
W sałatkach i w surówkach
jest, pośród innych ciem,
zmierzchnica trupia główka.
Robią z niej także dżem.
Tu rozpromienia minę,
radosny budząc dreszcz,
wędzony za kominem
dorodny tłusty świerszcz.
Tam gratka dla niejadka,
wnet będzie żwawo żuł:
turkucia mu podjadka
podają już na stół.
Solone patyczaki
umilą chwile przerw,
i biały robak taki,
prawdopodobnie czerw.
Do drobnej kaszki z ważki
potrzebna tylko sól,
a z czapki, na kanapki,
sam się wysypie mól.
Na deser, z bączków pączki,
i galaretka z lich,
oraz młynarek mącznik,
chyba najlepszy z nich.
Wyborne to jedzenie
gust nam wyrabia tak,
że gnamy za szerszeniem,
a mięso nam nie w smak.
Wspinamy się po stołkach
by z much oskubać lep,
jeść zbożowego wołka,
a nie zbożowy chleb.
Gdy pchnie ochota błoga
dziczyzny szukać w las,
taki jelonek rogacz
podejdzie jak w sam raz.
Psa zjadać nie wypada,
byłby to pomysł zły,
ale pies też się nada,
bo zjemy jego pchły.
I tylko zwinna pszczoła
umyka z menu ram,
bezpieczna w swych mozołach.
A byłaby mniam, mniam!
Z powrotem