KIEDY JADĘ

Kiedy jadę tak i myślę,
snuje mi się po umyśle
wielorakich myśli chmara
w różnych kształtach i rozmiarach.

Chwytam je i mocno ściskam,
ale gdy się przyjrzę z bliska
wzrok odwracam zawiedziony,
bo to bzdury i androny.

Ani jednej myśli ważkiej,
która wypełniwszy czaszkę
dałaby się ekstrahować
bym ją mógł przyoblec w słowa.

Ni konceptu, ni idei.
Wszystkie skreślam po kolei.
Porzucone tak odłogiem
leżą, ścieląc za mną drogę.

Ja zaś, kręcąc pedałami,
nadal biję się z myślami
ale to jak w ścianę grochem.
Choć ich tyle, wszystkie płoche.

Wciąż gromadzą się nad uchem
jakbym krzesał je łańcuchem.
Co obrócę, co zakręcę,
zbiera się ich coraz więcej.

Skąd mi się to wszystko bierze?
Czyżby jazda na rowerze
wśród ubocznych swych efektów
miała sprawdzian intelektu?

Gdybym szczyptę miał rozumu,
wtedy w głowie zamiast szumu
bym posiadał umysł ścisły
i rozsądne miał pomysły.

Każda myśl by była nowa.
Przykładowo - naszkicował
na kawałku bym papieru
maszt i żagiel do roweru.

Lub do butów dwie podkowy
o napędzie atomowym,
żeby równo pracowały
kiedy cisną na pedały.

Albo taki, proszę słuchać,
rower całkiem bez łańcucha!
Zamiast tego, według wzoru,
ma w oponach rząd otworów.

Przez otwory te powietrze
wypadając mocno się trze
tworząc moment obrotowy
oraz napęd odrzutowy.

Jednocześnie dwa pedały
napędzają system cały
pomp i tłoków, by ciśnienia
wskaźnik w dętkach się nie zmieniał.

Wtedy kolarz, jak się spręży,
to pojedzie aż na Księżyc.
Tylko kiedy ten jest blisko,
tuż przed wschodem, bardzo nisko.

Bo gdy Księżyc już się wznosi
nie wystarczy szybkość osi.
Choćby tężyć kark i szyję,
rower w górę się nie wzbije...

A właściwie to dlaczego?
Co takiego w tym trudnego?
Przecież wodne są rowery
tak jak statki i trawlery.

Statki także są powietrzne.
I kosmiczne. Niebezpieczne,
ale są! Znak naszej ery.
To dlaczego nie rowery?

Rower do latania w górze?
Jak to zrobić? A, już służę:
nie potrzeba pracy wiele,
dętki wypełniamy helem!

Śmigło łącząc z pedałami
wnet bujamy pod chmurami.
Komu zaś nóg praca zbrzydła
może mieć u ramion skrzydła.

A czy też by udało się
pedałować po kosmosie?
Czy przydatne są rowery
tam gdzie nie ma atmosfery?

Jak najbardziej, to nie ściema.
Przed rowerem barier nie ma.
Są rowery elektryczne,
więc niech będą i kosmiczne.

Widzę już kosmonautę
jak naciska pedał butem,
jak mu się wydyma bluzka
gdy ją wiatr słoneczny muska.

I jak sięga w głąb, w zanadrze
co je w swoim ma skafandrze,
by wydobyć zeń swój nowy
atlas orbit rowerowych.

Albo chwyta za narzędzie,
bo z narzędziem jeździ wszędzie,
tak jak czynią to podróżni,
którzy są w podróży w próżni.

Ktoś zapyta: bardzo pięknie,
ale jeśli dętka pęknie,
kicha, jak to zwą potocznie,
co nasz jeździec wtedy pocznie?

Na Ziemi niejeden płacze,
lecz w przestrzeni jest inaczej.
Tam przeważnie są markotni
gdy się z butli tlen ulotni.

W dętce, jako tako zdrowej,
jest powietrze zapasowe,
ale korzystanie z niego
jest dla kogoś odważnego.

Bo też cuchnie! Wszyscy Święci!
Wie, kto wentyl raz wykręci.
Toteż nad pękniętą dętką
nie rozpacza nikt zbyt prędko.

Napęd łatwy jest w kosmosie.
Można jeździć z palcem w nosie.
Jedzie się też gdy się stoi,
i na odwrót, mili moi.

Wszechświat spięty jest sił gamą,
więc się wszystko kręci samo,
niczym rower ogromniasty:
z sił ma szprychy, a z gwiazd piasty.

Może ktoś kto patrzy na nas
z okolic Aldebarana,
zwie nasz układ macierzysty
gwiazdozbiorem Rowerzysty?

I tak brnę w głebiny nieba,
dalej niż teleskop Webba,
a mój rower wiernie, karnie,
mija słupy i latarnie.

Żeby wiedzieć, dałbym grosik:
co najbardziej mnie ponosi?
Czy ma wyobraźnia ośla?
Czy fantazja? Czy jednoślad?

Z powrotem