GAWĘDY STAREGO ZRZĘDY

Rad przynoszę dobre wieści.
Właśnie mija lat trzydzieści
odkąd byłem w wieku kwiecie
w me trzydziestopięciolecie.
Choć okrągła ta rocznica
nie porywa, nie zachwyca,
jednak znaczy życia porę,
w której jest się już seniorem.
Tak nadchodzi życia jesień,
nie wiadomo co przyniesie.
Czy to będzie jesień złota,
czy też słota z kubłem błota?
W słońca blasku wonne róże,
czy zawieje, chmury, burze?
Niezależnie od pogody,
duch zostaje wiecznie młody,
i ciekawy, i naiwny,
wciąż spragniony rzeczy dziwnych,
których tam przeważnie szuka
gdzie odsłania je Nauka.

Garść truizmów jest w użyciu,
wśród nich ten o krótkim życiu.
Gdy z prędkością czasu płynę
(kopa minut na godzinę
- w tej materii nas oświecił
kiedyś radia program trzeci),
widzę życie, jak ulata
niczym eter, poprzez lata.
Im jest dłuższe, tym jest krótsze:
lepsze jutro niż pojutrze.
Brak w tym sensu i logiki,
chyba, że to takie triki
znane z relatywistyki
i kwantowej mechaniki.
Dość, że koniec końców, życie
równe krótkiej jest wizycie
turystycznej na planecie,
tej jedynej we Wszechświecie,
gdzie postawić warto nogę
nim się pójdzie z Panem Bogiem.
Chcąc wzorowym być turystą
staram się sprawować czysto,
by z daleka ani z bliska
nie kalać środowiska.
Jak mu dobrze się przysłużę
przetrwa kilka sekund dłużej.

Co turysta robi? - Zwiedza.
Co zwiedzania skutkiem? - Wiedza.
Wiedza o tym i o owym,
głównie zawracanie głowy.
Ja w mej ziemskiej turystyce
zobaczyłem państw stolice,
dwory, mury zamków starych,
góry, plaże, i pieczary,
twory Boga, twory ludzi,
to co bawi, to co nudzi,
co zdumiewa i zadziwia...
Ale wszystko to są trywia.
Choć bogactwa to bezsprzeczne,
kulturalne i odwieczne,
jednak urok ich przesłania
niemożność ich posiadania.
Mieć nie mogę Taj Mahalu
- koniec, kropka. I po balu.
Czemu więc tu jeszcze siedzę?
Bo zamierzam zwiedzać wiedzę.
Ale nie tę, co turyści,
wśród przechwałek i zawiści,
recytują jedni drugim
jak szeroki świat i długi,
lecz tę, co jest dla Wszechświata
jego zbiorem metadata,
tę, która jest jego osią.
Wiedzę, którą można posiąść.

Ukończyłem wprawdzie szkołę,
ale byłem w niej matołem.
Nauczanie i oświata
były jak z innego świata.
Poruszałem się jak w smogu
wśród wymogów pedagogów.
Czas dawałem jak jałmużnę
za ich trudy różne próżne.
Z praw fizyki rozumiałem,
że nie grożą trybunałem,
chemię piłem wprost z butelki,
a biologia - schab, serdelki...
Właściwości ciał badałem
zespołowo z żeńskim ciałem,
ruch obiektu w siły polu
był mi piłką do futbolu.
Brałem układ okresowy
za czasowej tryb umowy,
prawo zachowania masy
coś, w czym dobre są grubasy.
Zapytany, o Newtonie
co wiedziałem, wnet się spłonię,
przez teorię zaś względności
rozumiałem stan ludzkości.

Może trochę literalnie
brałem szkolne mózgu pralnie,
ale młodość nie zna wstydu,
ani słychu, ani widu.
W nos jej idzie oranżada,
i rozumy wszystkie zjada.
Sama wszystko wie najlepiej
... aż czas skórę jej przetrzepie.
A nawiększym jest jej błędem
(napraw to - masz konia z rzędem),
że w młodzieńczym swym zapale
życie trwoni dość zuchwale,
i jej w głowie nie zagości
o prawdziwej myśl wartości
tego życia, które ma się
tylko jedno. Nic w zapasie.
Chyba zatem trochę mało
by na rozkurz coś zostało?
Nie będę tu oryginałem
rzekłszy, że też się nabrałem.

Dziś wybaczam tym wspomnieniom
gdym spowity jest jesienią.
I dopóki trwa wizyta
chcę nacieszyć się do syta
wiedzą, która mnie otacza,
którą zwiedzam bez tłumacza,
która w każdym jest zakątku
jak promienie prapoczątku.
Wiedzę tę, z pokorą przyznam,
choć bez wzruszeń, bom mężczyzna,
od pokoleń mądrzy ludzie
z dyscypliną, w wielkim trudzie,
sił nie szczędząc ani czasu,
nie dla zysku, dla Parnasu,
ale dla nas, więc też dla mnie,
budowali wciąż starannie,
wprawdzie wolno, ale biegle,
niczym gmach, cegła po cegle.
To jest pomnik nad pomniki,
rzecz na miarę galaktyki,
cel i chluba turystyki,
a nie jakieś tam wybryki.

Wiedza, tak jak Babel Wieża,
do bram Nieba śmiało zmierza.
Już się zbliża, już dotyka,
lecz tu plącze się fizyka,
bo w bezsilnej trzyma złości
prawo nieoznaczoności.
Więc historia się powtarza!
Człowiek Niebu nie zagraża,
tak przynajmniej się wydaje,
i mijamy się nawzajem.
Jeśli szczęście mi dopisze,
i mych grzechów zginą fisze,
adres mi na Niebo zmienią
gdy już zmęczę się jesienią.
A póki się trzymam w ryzach,
i ważna wizyty wiza,
oczy, uszy bacznie śledzą,
i co mogą zwiedzą z Wiedzą.

Z powrotem