ENTROPIA

Jadę sobie na rowerze
ścieżką, jak najprościej,
gdy wtem oko me spostrzeże:
idą dwie jejmoście.

Jedna lewą stroną ścieżki
idzie, druga - prawą,
wymieniają śmieszki, grzeszki,
zajęte rozprawą.

Podążają tak z tobołem
dobrego humoru,
rzekłbyś, niczym dwie wesołe
kumoszki z Windsoru.

Żal mi przerwać im natrętnie,
drogi twardym prawem,
bowiem muszę, choć niechętnie,
zbliżyć się niebawem.

Swą powinność spełnia dwonek
wznosząc alarm srogi,
żeby panie zejść na stronę
chciały wspólnej drogi.

Reagują nie mieszkając
obydwie jejmości,
z gracją, jakiej nawet zając
mógłby pozazdrościć.

Ta, co prawą stroną bieży,
na lewą mknie żwawo,
za to drugiej nie zależy
z lewej przejść na prawą.

Manewr ten by mógł docenić
wytrawny szachista,
lecz na czasie i przestrzeni
tak się nie skorzysta.

Są przypadki, że zdumiewa
rzeczywistość nasza,
kiedy się jak z wiatrem plewa
energia rozprasza.

Jedno tylko pozostaje
wtedy do zrobienia:
wspomnieć, że to swym zwyczajem,
entropia się zmienia.

I mi też myśl taka błyska
kiedy, jak w syropie,
wolno środkiem się przeciskam,
szanując entropię.

Z powrotem