NARESZCIE Nareszcie będziemy razem po tylu, tylu dniach, od kiedy losu nakazem śmierć weszła pod nasz dach. Od śmierci mocniejsze życie ujęło mnie za kark, i w nurtu swego korycie więziło mimo skarg. Musiałem się z nim borykać, musiałem ulec mu, bo śmierć raz tylko dotyka, a życie dzień po dniu. Czy zdołam odnaleźć drogę, z której mnie zepchnął wiatr? Prowadzi ona rozłogiem tam, gdzie się kończy świat. Tam tylko mogę Cię spotkać gdzie z życiem śmierć ma pakt. Wokół wspólnego środka każde swój spełnia akt. Zbyt długo byłem daleko. Choć uczuć dzierżę kiść opadło nań zwłoki wieko. Na oślep muszę iść. Wiem jednak, że zdołam dotrzeć bo cel jest wszak tuż, tuż. Kochanie moje najsłodsze, Najdroższa, idę już! Jak dawniej, jak do tej pory, rozmowy będziem wieść, przeróżne żarty, humory, oraz poważną treść. Kiedy się wreszcie spotkamy powszechny łamiąc trend, I syna miłość, i Mamy, strzeli jak młody pęd. Gdy już się narozmawiamy i trzeba będzie iść, i syna miłość, i Mamy, zalśni jak świeży liść. A gdy się już pożegnamy każde w swój weźmie świat Ty syna miłość, ja - Mamy, jak rozwinięty kwiat. Nagrobnym złączeni głazem jak mostem brzegi dwa, zawsze będziemy już razem bo miłość wiecznie trwa.